Apel francuskich generałów. Prokuratura odmawia wszczęcia postępowania. Prokurator Paryża Remy Heitz nie dopatrzył się znamion przestępstwa w apelu francuskich wojskowych w stanie spoczynku, którzy wezwali prezydenta Emmanuela Macrona do podjęcia działań w związku z zagrożeniem ze strony islamu. Prokuratura nie rozpocznie więc śledztwa w tej sprawie.

W związku z ekspansją islamu we Francji zaapelować o działania mające zapobiec „rozkładowi ojczyzny” do prezydenta tego kraju postanowili żołnierze niebędący już w czynnej służbie. Apel o „obronę patriotyzmu” podpisało 20 generałów, ponad stu wyższych oficerów i około tysiąc wojskowych innych rang. Żołnierze przekonują, że brak reakcji może doprowadzić do wybuchu wojny domowej i „oderwania licznych części kraju, zmieniając je w terytoria poddane dogmatom sprzecznym z konstytucją”.

Apel nie spotkał się jednak z reakcją rządzących, której oczekiwali sygnatariusze. Przeciwnie, zostali oskarżeni przez minister ds. sił zbrojnych Florence Parly o wzywanie do puczu. Lewicowi politycy potępiają działania wojskowych przekonując, że swoim apelem wzywają do przeciwstawienia się władzom. Przywódca demokratyczno-socjalistycznej Francji Nieujarzmionej Jean-Luc Melenchon oświadczył, że powiadomił prokuraturę o „wykroczeniu wobec prawa” i wezwał do ścigania autorów apeli.

Prokuratura zbadała już sprawę. Prokurator Paryża Remy Heitz nie dopatrzył się znamion przestępstwa i podstaw do wszczęcia postępowania karnego przeciw wojskowym, odrzucając wniosek lewicowych parlamentarzystów.

Apel podpisało też 18 aktywnych wojskowych. Szef sztabu sił zbrojnych gen. Francois Lecointre ogłosił, że zostaną oni postawieni przed radą wojskową. Źródło Fronda

Co się dzieje we Francji? Margueritte: Sytuacja jest katastrofalna. To jest moment przełomowy. Ośrodek Bezpieczeństwa Narodowego powiedział, że jest tajny raport – ale to jest w mediach – że 150 miejsc może zostać uznanych za niebezpieczne, poza kontrolą państwa, żyjące swoim życiem czyli pod kontrolą salafitów. Czasem są to nawet nie tylko dzielnice, ale prawie całe miasta, tak jak to, gdzie doszło do słynnego zabicia profesora na ulicy (miał obciętą głowę), gdzie wszyscy żyją według reguł muzułmańskich” – mówi portalowi wPolityce.pl Bernard Margueritte, dziennikarz i publicysta. Marine Le Pen powiedziała w jednym z wywiadów radiowych, że „we Francji nie ma już ani jednego bezpiecznego miejsca”. Czy podziela Pan ten pogląd?

360p geselecteerd als afspeelkwaliteit

Bernard Margueritte: Nie, to jest trochę przesadzone. Ośrodek Bezpieczeństwa Narodowego powiedział, że jest tajny raport – ale to jest w mediach – że 150 miejsc może zostać uznanych za niebezpieczne, poza kontrolą państwa, żyjące swoim życiem czyli pod kontrolą salafitów. Czasem są to nawet nie tylko dzielnice, ale prawie całe miasta, tak jak to, gdzie doszło do słynnego zabicia profesora na ulicy (miał obciętą głowę), gdzie wszyscy żyją według reguł muzułmańskich. Na przykład Roubaix na północy też jest w dużym stopniu pod kontrolą salafitów. I to się rozszerza. Na południu, zachodzie również. Absolutnie nie można jednak powiedzieć, że wszędzie. Jest jeszcze sporo spokojnych miast i miasteczek, ale to jest coraz bardziej wyraźne. Szacuje się, że w tej chwili jest 8 proc. ludności muzułmańskiej, jednak jej liczba bardzo szybko rośnie. Przewiduje się, że za 25 lat muzułmanie będą stanowili jedną czwartą ludności Francji.

To nie oznacza, że nie ma części ludności muzułmańskiej, która się zasymilowała. W każdej dziedzinie życia jest bardzo wielu znanych ludzi, także w dziennikarstwie, którzy są muzułmanami, a są w pełni zasymilowani i żyją tak jak Francuzi, ale coraz trudniej muzułmanom się asymilować. To jest związane z kryminogenną aktywnością. Istnieje powiązanie muzułmańską regułą salafitów niektórych dzielnic, przedmieść itd. z handlem narkotykami. To jest podwójnie niebezpieczne, ponieważ stanowi zagrożenie dla mieszkańców i dla młodzieży w tych dzielnicach, ale to również daje im bardzo duże możliwości finansowe. To jest olbrzymi rynek.

Z tym idzie w parze handel bronią.

Handel bronią też. Są teraz coraz lepiej uzbrojeni i używają tej broni na ulicy.

Niedawno widziałem statystykę, która mnie bardzo zbulwersowała, a z której wynikało, że jeżeli patrzymy na młodzież, ludzi w wieku między 24 a 30 lat, to praktykujących, religijnych jest taka sama ilość wśród muzułmanów, jak i katolików. Młodzi z rodzin katolickich coraz mniej praktykują, a jednak odsetek młodych muzułmanów, którzy praktykują jest bardzo duży. Taki jest obraz Francji, katastrofalny muszę powiedzieć.

Widać tu wyraźnie konsekwencje odejścia od Kościoła katolickiego i wyznawanych przez niego wartości. Duchowość nie znosi próżni i przykład Francji pokazuje, że ateizm może przetrwać jedynie na krótką metę.

Absolutnie tak. To jest związane z upadkiem naszej wiary, naszej tradycji, naszych przekonań. Kiedy przestaliśmy być sobą, kiedy właściwie nie ma reguł, nie ma wartości ani moralnych ani duchowych, to nasza cywilizacja upada. Muzułmanie, salafici mogą starać się wypełnić tę próżnię. Jest bardzo dużo młodych ludzi, którzy szukają jakichś wartości i czasem myślą, że to tylko muzułmanie mogą zaoferować jakieś wartości, czy pseudowartości duchowe. To jest przede wszystkim nasz problem, problem tego, że przestaliśmy być sobą, że Francja już dawno nie jest Francją. Zostawiła swój humanizm, swoje tradycje, swoje chrześcijańskie korzenie i w tej próżni, jak pani redaktor powiedziała, dużo łatwiej jest działać muzułmanom.

Wielkie wzburzenie we Francji wywołał list generałów, którzy wzywają rządzących do tego, by przypomnieli sobie o patriotyzmie, honorze i poczuciu obowiązku. Ostrzegają, może dojść nad Sekwaną do poważnych napięć, a wręcz wojny domowej. Jako główne zagrożenie wskazują radykalny islam. Jak Pan ocenia, na ile te ostrzeżenia przyszły rychło w czas, a na ile są one spóźnione?

Trudno powiedzieć, że spóźnione, bo to jest jednak rzecz niebywała, że wojskowi, nawet jeżeli olbrzymia ich większość to są ludzie na emeryturze, publicznie wyrażają swoje poglądy. We Francji mówi się, że wojsko to jest „la grande muette” („wielka niemówiąca”). Jest reguła, że oficerowie nie powinni się wypowiadać w sprawach publicznych. Zresztą ten list spowodował oburzenie, nawet groźby ze strony władzy (premiera, ministrów) – bardzo krzyczeli, że to jest skandal. To jest więc rzecz niezwykła, że wojskowi jednak uznali, iż sytuacja jest na tyle groźna, że należy wreszcie się wypowiedzieć i to zrobili. Ten list – mam jego pełny tekst – podpisuje coraz więcej wojskowych. Nie wiadomo już dokładnie ilu, ale ok. 7-10 tysięcy. To już jest bardzo poważna akcja.

Oni zabrali głos, ale nie tylko w sprawie islamistów, jak się do tego redukuje. Oni mówią, że Francja „se délit” rozkłada się, nie tylko rozpada, ale po prostu odpadają od niej kawałki, bo rzeczywiście zatraciliśmy własne wartości. To jest pierwszy fragment listu, że jest taka kontrkultura czyli negacja wartości, czy przedstawienie pseudowartości, które nas zniszczyły, a z drugiej strony jest oczywiście problem coraz większej agresywności na ulicy, w dzielnicach itd. Drugi problem to jest problem zagrożenia ze strony muzułmanów. Oni mówią, że jeżeli tak będzie dalej, jeżeli Francja będzie się dalej rozpadać, to dojdzie do sytuacji, w której nastąpi konfrontacja czyli jakaś wojna domowa. Wówczas jest do przewidzenia, że wojsko będzie musiało interweniować. To nie jest więc tak, że machają szabelką grożąc puczem – o tym właściwie nie ma mowy. Mówią tylko o tym, że jak tak dalej pójdzie, nie będzie innej możliwości, jak tylko wysłanie wojska, żeby przywróciło spokój w kraju. I to jest bardzo dramatyczne, bo nikt nie chciałby do tego dopuścić.

Myślę, że jest to taki krzyk rozpaczy. To było potrzebne i było bardzo na miejscu. Skądinąd to trafia w dobrym momencie, bo sondaże mówią, że – może dramat pandemii też pomógł – 70 proc. Francuzów jest świadomych tego zagrożenia, tego rozpadu, tego braku perspektywy, zapominania o naszych korzeniach, o naszym humanizmie itd. To jest bardzo dużo.

Jest taka stacja telewizyjna CNews, gdzie codziennie są rozmowy z dziennikarzem (niektórzy mówią, że przygotowuje się do polityki) Éricem Zemmourem i on właściwie dzień po dniu o tym bombarduje. Jeszcze wczoraj powiedział, że wszyscy w Brukseli, którzy też są współwinni tej sytuacji lansując politykę przeciwną wartościom religijnym i lansując neoliberalny kapitalizm, w którym człowiek jest redukowany do roli konsumenta. Zemmour mówił wczoraj, że ci ludzie krzyczą na Polaków i na Węgrów, kiedy tylko oni utrzymują ducha właściwego Europie i pokazują, jak można od tego się wyzwolić i odbudować naszą europejską cywilizację. Jeżeli więc w mediach francuskich coraz więcej pojawia się tego typu głosów, to pokazuje, że jest nadzieja, że sytuacja już dojrzała do tego, żeby obywatele zrozumieli, iż wszystko od trzydziestu, czterdziestu lat – niektórzy mówią, że od czasu zakończenia władzy de Gaulle’a – upada, to jest ostatni moment na zatrzymanie tego upadku i na powrót do właściwych wartości, do tradycji i korzeni, między innymi chrześcijańskich korzeni Francji. W sumie to napawa pewnym optymizmem, że w momencie kryzysu związanego z pandemią, ale również właśnie z tym dramatem francuskim, jest nadzieja na to, żeby się odbić. To jest moment przełomowy w każdym razie. I tu istotnie Węgrzy i Polacy bardzo pomagają. Stanowią inspirację. Pokazują, że jeszcze nie cała Europa upadła.

Éric Zemmour jest we Francji coraz bardziej popularny. Czy można zatem powiedzieć, że we Francji następuje renesans konserwatyzmu?

Nie nazwałbym tego konserwatyzmem. Na pewno – tak jak powiedziałem – potrzebą „zmartwychwstania”, potrzebą odnowy, potrzebą bycia sobą na nowo – to niewątpliwie. Właśnie dlatego mówiłem o tym programie CNews. To była mała stacja – w stosunku do telewizji publicznej czy do największej prywatnej stacji – ale dzięki temu codziennemu programowi z panem Zemmourem ona rośnie. Ten program, który trwa godzinę, jest ogromnie popularny – ma oglądalność 2,5 mln widzów. To pokazuje, że sytuacja się zmienia, czy świadomość obywateli się zmienia. Zresztą niektórzy chcą lansować Érica Zemmoura jako kandydata na prezydenta. On oczywiście nie ma żadnego zaplecza, ale jego głos jest bardzo słyszalny i coraz bardziej inspiruje. W sumie zatem sytuacja jest bardzo zła, ale Francuzi mają to wspólnego m.in. z Polakami, że kiedy jest źle, to jest naprawdę szansa, żeby zacząć się budzić i zacząć dobrze działać.

Tak, ale przynajmniej przez ostatnie lata to budzenie szło od dołu i było tłumione przez władzę. Na ile w Pana ocenie francuskie władze są władzami z tektury, a Francji grozi przekształcenie w kalifat i czy tego obawiają się Francuzi?

Do tego stopnia to może nie. Nie w tym momencie. Może mogłoby dojść do tego pod koniec wieku, ale w tej chwili sytuacja z tymi wszystkimi miejscami, gdzie panuje szariat, jest dość poważna. Ludzie widzą, że reakcja polityków, mainstreamu jest nieadekwatna, choć prezydent Macron powiedział, co prawda głównie pod presją pandemii, że należy odrzucić politykę, którą prowadziliśmy dotąd, w dziedzinie gospodarczej również, bo tutaj neoliberalizm doprowadził do przeniesienia naszych zakładów przemysłowych do Chin i to się okazało tragiczne. Na początku pandemii okazało się, że przemysł francuski – oprócz kilku dziedzin – przestał istnieć, i że nie mamy nawet maseczek ani możliwości prowadzenia testów na Covid. To zresztą frapowało ludzi, że „Jak to jest? Jesteśmy wielkim krajem, a nie możemy nawet mieć maski i nie potrafimy wyprodukować szczepionki w kraju Pasteura i wielkich tradycji w dziedzinie medycyny”. Macron powiedział, że trzeba mieć na nowo „projekt francuski” i że trzeba szanować francuską niepodległość w dziedzinie gospodarki, zdrowotnej i w kilku innych dziedzinach. Wydawałoby się, że to już jest początek zmiany dotychczasowej linii, ale z panem Macronem trzeba być ostrożnym, bo potrafi mówić bardzo różne rzeczy – raz mówi jedno, z następnego dnia coś zupełnie innego.

Zagrożenie jest oczywiście z powodu postawy polityków francuskich, ale jeszcze bardziej z powodu tego, że Bruksela wszystko dyktuje i blokuje każdą próbę zmiany polityki wewnętrznej. Na przykład prezydentura pana Hollande’a była kolejnym dowodem tego. On zaczął mówiąc, że jego przeciwnikiem jest finansjera, żeby to opanować, żeby budować bardziej sprawiedliwą politykę i po trzech miesiącach Bruksela powiedziała: koniec z tymi marzeniami. Podporządkował się. Był kolejnym dowodem, że nieważne, kto rządzi Francją, bo właściwie rządzi Bruksela i oni mają tutaj swoje, bardzo znane, dyrektywy polityczne i gospodarcze i niepodległość ludzi i narodów jest bardzo ograniczona. W tej dziedzinie jest bardzo dobrze, że Polacy także pokazują, że jednak można się buntować, że można inaczej. To też napawa optymizmem.Żródło wPolityce.pl

 

3 myśli na temat “

Dodaj komentarz