Lekarz kardiolog Barbara Engel brała udział w pracach specjalnej komisji ds. zbadania domniemanego jak się sądziło cudu eucharystycznego który miał miejsce w 2013 r. w Legnicy. Oto jej relacja. Wszystko zaczęło się w pierwszym dniu świąt Bożego Narodzenia w 2013 r. ,kiedy to na porannej Mszy św. w sanktuarium św. Jacka w Legnicy kapłan rozdający komunię św. upuścił zanurzoną w winie konsekrowaną Hostię. Zgodnie z procedurą duchowny podniósł Ją i włożył do specjalnego, wypełnioną zwykłą wodą z kranu naczynia, które umieścił w tabernakulum. Na początku stycznia 2014 r. inny posługujący w tej parafii ksiądz postanowił zobaczyć, jak przebiega proces rozpuszczania się Tej Hostii. Ku swojemu zaskoczeniu i zdziwieniu ksiądz zauważył iż na mniej więcej jednej czwartej Hostii pojawiło się czerwone przebarwienie. Następuje postanowiono obserwowanie Hostii przez kilka dni. Ponieważ zjawisko to się utrzymywało, poinformowano o nim ówczesnego ordynariusza biskupa Stefana Cichego. Biskup ten postanowił, że należy Hostię na cztery tygodnie pozostawić w wodzie, ponieważ średnio tyle czasu się ona rozpuszcza, po czym ponownie poddać Ją obserwacji. Po tym okresie przebarwiony fragment Hostii uległ nieznacznemu przeobrażeniu – z żywoczerwonego zrobił się brunatno czerwony, czyli przybrał kolor podobny do tkanki. Z kolei biała cześć rozpuściła się i opadła na dno. Ten przebarwiony fragment również zmienił swoją strukturę- nie była to już zwykła plama. Pojawiło się zgrubienie ,grubsze, grubsze niż sama Hostia. Wówczas biskup Cichy postanowił powołać komisję do zbadania tego zjawiska. JA również znalazłam się w tej komisji.  Zjawisko, które oglądałam, tak mnie poruszyło, że od początku miałam problemy ze snem. Po raz pierwszy w życiu dane mi było przeżywać coś  podobnego. Musiałam opracować program badań. W pierwszej kolejności postanowiłam zwrócić się do zakładu medycyny sądowej najbliższego uniwersytetu medycznego. Był to według mnie odpowiedni zakład, który identyfikuje  różne materiały nieznanego pochodzenia. 26 stycznia 2014 r. zespół tego zakładu przyjechał do sanktuarium św. Jacka. W skład zespołu wchodził szef zakładu, który dokonał profesjonalnych oględzin sądowo-lekarskich i pobrał materiał do badania-15 próbek .Badania były wieloprofilowe m.in. histopatologiczne, genetyczne oraz mikrobiologiczne. Próbek było dużo, gdyż zostały one pobrane nie tylko z badanego materiału, ale także z otoczenia, czyli z wody, w której Hostia była zanurzona. Pobrano wymazy z otoczenia kielicha, z miejsca gdzie się on znajdował, zbadano także inne konsekrowane Hostie, wino oraz wodę z kranu. Były to bardzo profesjonalne oględziny. Należało teraz poczekać na werdykt. Wyniki przyszły w marcu. Badanie histopatologiczne wykazało, że pobrany materiał był tkanką… mięśnia sercowego. W znacznym stopniu zdegradowaną- najpewniej z powodu długiego przebywania w wodzie. Degradacja ta nastąpiła na wskutek fizjologicznych procesów autodestrukcji Z powodu tego, że cześć badaczy znała pochodzenie materiału, trudno im było się przyznać do tych wyników. Wiedzieli bowiem, że badany materiał nie został podstawiony ani nie jest sfabrykowany. Członkowie zespołu sami bowiem pobierali materiał. Skąd zatem w środku badania Hostii wziął się fragment tkanki mięśnia sercowego?  Okolicznością  sprzyjającą nieudzielenia odpowiedzi było to ,że obraz badanego materiału nie był do końca wyraźny, gdyż był częściowo zniszczony. W związku z tym wykonano wiele badań histochemicznych i immunochemicznych. Z kolei badania mikrobiologiczne oraz na obecność grzybów wykluczyły by owa zmiana była jakąkolwiek kolonią bakteryjną czy grzybiczą. W badaniach genetycznych nie wyodrębniono żadnego DNA , co stanowiło podstawę do zwątpienia, czy tkanka ta rzeczywiście odpowiadała tkance mięśnia sercowego. Niezwykłe było jednak to, że nie znaleziono też śladów DNA, które winny być pozostawione przez osoby analizujące tę próbkę. Tak naprawdę wszyscy, którzy badali próbkę,  widzieli tkankę mięśnia  serca. Brakowało im jednak odwagi, żeby powiedzieć- „ Tak to jest prawdziwa tkanka mięśnia serca” Oficjalnie wyniki były niejednoznacznie, ogólnikowe i bardzo odbiegały  od jednoznacznych wniosków i opinii formułowanych w prywatnych rozmowach. Czułam, że wypełniam ważną misje i byłam zdeterminowana, żeby ją doprowadzić do końca. Odczuwałam gniew , gdy widziałam, że badacze, którzy w prywatnej rozmowie mówili „ Tak to jest to” nagle oficjalnie nie chcieli się jednoznacznie wypowiedzieć. Później jednak przyszła refleksja, czy ja sama potrafię świadczyć o Bogu ?  W moim środowisku pracy, kiedy spotykam się z różnymi  ludźmi, poruszane są czasem tematy dotyczące Boga i wiary. Czy jako lekarz korzystam wówczas ze swojego autorytetu, by świadczyć o Chrystusie, czy raczej uciekam przed jednoznacznym opowiedzeniem się za Nim z lęku przed ostracyzmem, wykluczeniem, odrzuceniem czy krytyką.?  Niechęć, a nawet oburzenie niektórych znajomych naukowców wobec mojej misji spowodowały, iż paradoksalnie poczułam się jeszcze bardziej zmotywowana do doprowadzenia sprawy do końca. Podobnych przeciwności  miałam mnóstwo, ale właśnie widząc je, zrozumiałam jak wielka to sprawa. Wraz z członkami komisji odwiedzaliśmy wówczas różne zakłady medycyny sądowej.  Nie było tam osoby, której by ta historia nie poruszyła, choć reakcje bywały skrajne. Trafiłam w końcu do Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu  Medycznego w Szczecinie. Ma on ogromne doświadczenie w  identyfikacji  badaniu DNA materiałów trudnych biologicznych, nie pochodzących na przykład tzw. Łączki, na której zostały zakopane zwłoki żołnierzy niezłomnych. Jeden z profesorów tego uniwersytetu powiedział że wykona badania. Myślałam, że będzie to po prostu kolejna z wielu rozmów, tymczasem widać było, że naukowiec był wyraźnie poruszony tematem. Gdy spojrzał na zdjęcia preparatu powiedział : „ To jest tkanka mięśnia serca” Następnie profesor umieścił próbki w świetle ultrafioletowym i przepuścił je przez filtr pomarańczowy, po czym stwierdził ,że nie ma tu żadnych wątpliwości ! Na obrazie są uwydatnione wszystkie elementy tkankowe. Obawiałam się jednak, czy profesorowi wystarczy odwagi do sformułowania tego na piśmie. Naukowiec zatelefonował do mnie i powiedział, że w czasie badań wykonał dwie aplikacje materiału DNA i że tkanka ta z całą pewnością pochodzi od człowieka ! Profesor sformułował wyniki swych badan na piśmie. Dla mnie osobiście był to przełom. Zrozumiałam, że mieliśmy do czynienia z wydarzeniem, które z całą pewnością było cudem, bo nikt nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego w Hostii, która nie miała nic wspólnego z jakąkolwiek tkanką mięśniową, taka właśnie tkanka się znajdowała. Badający próbkę lekarze nie wiedzieli, skąd ona pochodziła. Podwójnie wykonana próbka  potwierdziła, że jest to DNA człowieka i że jest ono pofragmentowane, co z kolei korelowało z obrazem histopatologicznym, ukazującym zniszczoną tkankę, która uległa destrukcji pod wpływem długiego przebywania w środowisku wodnym. W międzyczasie, zachęcona naukowym podejściem szczecińskiego profesora, postanowiłam udać się do Lanciano, gdzie w VIII w. miał miejsce inny cud eucharystyczny. Miałam nadzieję iż znajdę tam naukowców, którzy mi pomogą w mojej sprawie. Pomyślałam, że wystarczy porównać DNA próbki z Legnicy z DNA cudownej Hostii z Lanciano. Na miejscu dotarłam do napisanego przez lekarzy ONZ raportu z 1991 r. który zawierał wyniki setek niezwykle szczegółowych badań Hostii z Lanciano. Opracowanie to potwierdziło wyniki  wcześniejszych ekspertyz  oraz zawierało szereg nowszych badań. Wszystkie one stwierdziły iż Hostia z Lanciano to tkanka mięśnia serca , które żyje, ale jest w stanie agonalnym. Jednakże raport ten nie sformułował żadnych dalej idących wniosków i niczego nowego w zasadzie nie wnosił. Gdy patrzyłam na rozmach przeprowadzonych badań i jednocześnie na całkowitą bezradność naukowców , którzy stali przed jakąś przekraczającą ich ludzkie pojęcie tajemnicą , przeszył mnie dreszcz .W tym momencie uwidacznia się jak wielki jest Bóg, a jak nikłym pyłem była owa „wielka „ NAUKA. Raport ten obnażył całkowitą bezradność zespołu naukowców, niczym przecież nieograniczonego  w swoich badaniach. Mając do dyspozycji wszystko, czym ówczesna nauka dysponowała, badacze ci byli w stanie stwierdzić jedynie  to samo co jeden lekarz 10 lat wcześniej… Rzeczowy raport kończył się znamiennym pytaniem : „ Kim ty jesteś” Powiedziałam wówczas swej córce, że kończymy lekturę tego dokumentu i idziemy do spowiedzi. Czytanie raportu było dla mnie punktem  zwrotnym. Zrozumiałam wtedy prostą rzecz : że Pan Bóg pokazuje tyle ,ile chce i nic więcej. Pojęłam też , co to znaczy, że On nas kocha. On nas kocha taką miłością , jaką pragniemy być kochani tzn. w wolności i bezinteresownie, czyli tylko i wyłącznie za to że jesteśmy. Niemożliwe jest kochać kogoś pod presją. Poprzez nadzwyczajne ingerencje i cuda Pan Bóg pragnie nas poruszyć. Nie stawia nas jednak nigdy w sytuacji przymusu w położeniu, w którym nie moglibyśmy się za Nim opowiedzieć nie dysponując przy tym wolną wolą. Pan Bóg może nam dawać znaki, dzięki którym nie będziemy mieli żadnych wątpliwości co do Jego istnienia. Jednak stwórca nie chce nikogo ograniczać w wolności. Powiedziałam do siebie- „ Do końca życia będziesz jeździć po świecie i z różnymi ludźmi rozmawiać, zawsze jednak będzie jakieś- ale -gdyż zawsze ktoś poda twoje wnioski w wątpliwość”  Zrozumiałam wtedy, że trzeba zaprzestać dalszych badań gdyż ilość dowodów jest już wystarczająca. Reszta zależy od tego czy Pan Bóg obdarzy kogoś łaską wiary. Z takim przekonaniem wracałam do domu. Jednak stało się coś dziwnego powodu pomyłki w umawianym spotkania w Lanciano nastąpiła zmiana terminu mojego powrotu do Polski. Byłam więc zmuszona jeden dzień pozostać w Rzymie. Na porannej Mszy św. w bazylice św. Piotra „przypadkowo” spotkałam arcybiskupa Krajewskiego, który rok wcześniej w czasie Bożego Ciała był właśnie w Legnicy, gdzie go poinformowano o sytuacji z Hostią. Rozmowa z arcybiskupem bardzo mnie wzmocniła. Zrozumiałam wtedy, że nie wolno mi się ugiąć i że powinnam kontynuować swoją misję. Dla mnie to było niesamowite ,że spotkałam arcybiskupa właśnie w tym  momencie. Wszystko co mi wówczas powiedział, potem się sprawdziło. Wróciłam do Legnicy. Tutaj biskup Zbigniew Kiernikowski  poprosił mnie o przygotowanie dokumentów sprawy, gdyż wybierał się do Rzymu. Moja córka przez całą noc tłumaczyła przez język włoski wszystkie dokumenty, mogłam więc nazajutrz dostarczyć je biskupowi, który zawiózł je do kongregacji Nauki Wiary. Tymczasem gdy myślałam że trzeba długo czekać to odpowiedz z Watykanu nadeszła już po miesiącu. Było to 10 marca 2016 r. w  Wielki Czwartek… Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie procedury i tradycyjny czas potrzebny na rozpatrzenie tego typu spraw, była to błyskawiczna odpowiedz. Pan Bóg może wszystko. Jeżeli chciał, żeby ten cud eucharystyczny ujrzał światło dzienne, to posłużył się nawet tak słabym narzędziem jak ja. Przeszłam tę całą drogę jedynie dla tego, że Pan Bóg tak chciał, a ja to przyjęłam. Wydaje się, jakby Bóg do nas mówił „ Będziesz wiedział tylko tyle , ile Ja chcę , żebyś wiedział” Chcielibyśmy, żeby Bóg dawał  nam wielkie , spektakularne znaki. Nie rozumiemy jednak, że jest On w swej miłości niezmiernie delikatny i nigdy nie chce nas stawiać w sytuacji jakiegoś przymusu. Analogicznie : ja – jako żona- nie chciałabym, żeby mój mąż kochał mnie tylko dlatego, że się mnie boi, lub dlatego, że nie ma innego wyjścia. Do miłości się nie zmusza. Pan Jezus powiedział do Alicji Lenczewskiej „ Ukrywam się, aby nie zniewolić wspaniałością Mojego daru” Słowa te bardzo mocno do mnie przemawiają. Żałuję, że tak późno je odkryłam. Nigdy nie będzie takiej sytuacji, że otrzymamy dowody, które wszystkich rzucą na kolana. Pan Bóg do niczego nie zmusza. Jeżeli człowiek szuka prawdy, to poszukiwania te doprowadzą go do decyzji wiary. Na przykład : wszystko wskazuje na to, że płótno Całunu Turyńskiego pochodzi z czasów Chrystusa. Ja jednak muszę uwierzyć w to, że to właśnie Jezus był w ten Całun zawinięty. To musi być akt wiary. Przez dwa lata badań nad wydarzeniem eucharystycznym w Legnicy dojrzewałam w wierze. Zawsze deklarowałam, że jestem  osobą wierzącą. Jednakże moja wiara była dość powierzchowna. W głębi byłam zawsze taka sama jak osoby, które nie chciały przyjąć prawdy o obecności w Eucharystii żywego i prawdziwego Jezusa Chrystusa. Byłam osobą bardzo niecierpliwą. Obecnie nadal bywam niecierpliwa, ale wiem co to znaczy zgodzić się z wolą Bożą. W swoim działaniu staram się podchodzić do wszystkiego z dużo większą pokorą. Jeśli proszę o coś Boga, to mówię „ Boże proszę Cie o to,, jeśli to zgodne z Twoimi planami. Jeżeli jednak nie otrzymam tego, czego chcę, to daj mi siłę na przyjęcie tego, co Ty chcesz mi dać. Jeśli będę miała problem z zaakceptowaniem tego, to ,to przepraszam Cię za to. Daj mi czas, a ja to zaakceptuję. Daj mi siłę, a ja pójdę tam, gdzie chcesz”. Zycie jest naprawdę piękne. Czuje teraz jego smak.

Jak rozumieć słowa św. Pawła: Bóg „komu chce, ofiaruje miłosierdzie, a kogo chce, czyni zatwardziałym”? Rz 9,18

Przy tłumaczeniu Pisma św. obowiązuje zasada, że zdań nie wolno wyrywać z kontekstu. Przy czym kontekstem są nie tylko zdania znajdujące się w najbliższym sąsiedztwie, lecz – cała treść Pisma św., tak Starego, jak i Nowego Testamentu. Poszczególnych zdań Pisma św. nie można wyrywać nie tylko z kontekstu wszystkich natchnionych ksiąg, lecz również – z kontekstu całej nauki głoszonej przez Kościół. Tak więc sens stwierdzenia, że Bóg „komu chce, okazuje miłosierdzie, a kogo chce, czyni zatwardziałym” (Rz 9,18) określony jest bliżej przez stwierdzenie św. Pawła, że Bóg chce zbawienia wszystkich ludzi, gdyż Chrystus za wszystkich umarł na krzyżu (por. 1 Tm 2,1-6). Jezus daje zbawienie każdemu, kto szuka Jego pomocy, albowiem „każdy, kto wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony” (Rz 10,13). Objawienie poucza nas, że Bóg kocha każdego człowieka, który jest wolną istotą. W świetle całej nauki objawionej zdanie: Bóg „komu chce okazuje miłosierdzie, a kogo chce, czyni zatwardziałym”, można rozumieć w ten sposób, że Stwórca miłuje każdego, ale równocześnie szanuje wolność ludzką i nie daje mu łaski nawrócenia, gdy widzi upór woli, niechęć do zmiany życia. Bóg nie chce zniewalać człowieka swoją łaską. Sens Pawłowego stwierdzenia, że Bóg „czyni zatwardziałym” serce ludzkie, jest następujący: Bóg dopuszcza zatwardziałość ludzi, którzy nie chcą Go pokochać i dobrowolnie opierają się Jego łasce.

 

 

Czy Judasz był przez Boga zniewolony? Łk 22,3-6; Mt 27,3-10

Dobry Bóg nikogo nie przymusza do czynienia zła, chociaż z góry wie, jak człowiek postąpi. Stwórca od wieków wiedział, że Judasz zdradzi Jezusa. Wiedział o tym również Chrystus, a jednak wybrał go na Swojego apostoła. Uczynił to przede wszystkim po to, by dać mu szansę podobną do tej, jaką mieli pozostali apostołowie. Jezus wybrał Judasza, aby wraz z Nim głosił Dobrą Nowinę i budował królestwo Boże. Chciwy uczeń odwrócił się jednak od Jezusa, ponieważ umiłował pieniądze. Zdradził Jezusa dla materialnego zysku. Judasz – jak i pozostali apostołowie – był wolnym człowiekiem i mógł w dowolny sposób ułożyć sobie swoje życie.

Odkupienie dokonało się nie dlatego, że Judasz zdradził Chrystusa, lecz dlatego, że Chrystus umiłował swojego Ojca i nas, dlatego stał się Mu posłuszny, aż do śmierci krzyżowej. Wybawienie od grzechów przyniosła nam zatem nie tyle zdrada Judasza, ile przeogromna miłość Jezusa, która najpełniej wyraziła się w Jego śmierci krzyżowej. To nie Judasz ani nie kapłani złożyli Ojcu niebieskiemu w ofierze Jezusa Chrystusa, lecz On sam się dobrowolnie ofiarował w duchu miłości i posłuszeństwa. Odkupienie mogło dokonać się nawet bez śmierci krzyżowej, a tym bardziej bez zdrady Judasza, każdy bowiem czyn Chrystusa wyrażał tyle miłości i posłuszeństwa, że mógł nam przynieść wieczne zbawienie.

Nie znamy dokładnie wiecznego losu Judasza. Żaden jednak tekst Pisma św. nie wskazuje na jego zbawienie. Chociaż mógł się on nawrócić w ostatnim momencie życia, jednak Pismo św. o tym milczy. Zbawiciel powiedział o nim surowe zdanie: „Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził” (Mk 14,21). Sam Jezus nazwał Judasza diabłem: „Na to rzekł do nich Jezus: Czyż nie wybrałem was dwunastu? A jeden z was jest diabłem. Mówił zaś o Judaszu, synu Szymona Iskarioty. Ten bowiem – jeden z Dwunastu – miał Go wydać.” (J 6,70n). Ewangeliści wspominają zaś, że szatan nie tylko kusił Judasza, ale że wszedł w niego: „A po spożyciu kawałka (chleba) wszedł w niego szatan.” (J 13,27). Podobnie pisze św. Łukasz: „Wtedy szatan wszedł w Judasza, zwanego Iskariotą, który był jednym z Dwunastu.” (Łk 22,3). Są to zatem bardzo poważne słowa, ostrzegające, że nawet osoba żyjąca blisko Syna Bożego może być na usługach szatana

Ks. MICHAŁ KASZOWSKI

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CUDOWNIE MNIE STWORZYŁEŚ

         Mirosław Rucki      Kiedy czytam o tym, jak jest zbudowane ludzkie ciało, ogarnia mnie zachwyt i zdumienie – ile miłości włożył Bóg w zaplanowanie naszego organizmu, z jaką fachową wiedzą i precyzją wszystko zostało zrobione! Aż się chce zawołać za psalmistą: „Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym syn człowieczy, że się nim zajmujesz?” (Ps 8,5).            ZA MAŁO CZASU NA EWOLUCJĘ

Chyba każdy z nas z dzieciństwa pamięta bajkę o żabce, którą pocałował książę i ona zamieniła się w królewnę. Wszyscy wiedzą, że taka przemiana jest niemożliwa – no bo jak w ciągu kilku sekund zrobić z żabki człowieka?

Jednak wielu z nas wierzy, również ludzie z tytułami naukowymi, że księżniczka powstała z żabki w ciągu kilku miliardów lat. Może niekoniecznie z tej żabki, ale z jakiejś hipotetycznej istoty żywej o prostszej budowie, z której na drodze ewolucji powstały wszystkie żywe istoty.

Dlaczego jednak nie zauważamy, że taka przemiana, zarówno powolna, jak i natychmiastowa, jest niemożliwa?

Profesor Werner Gitt pisze:

„Czy wiedzieliście, że ludzki organizm składa się ze 100 bilionów komórek, a każda z nich z cząsteczek, których liczba jest 10 000-krotnością gwiazd Drogi Mlecznej?

Trzeba przy tym pamiętać, że Droga Mleczna składa się z co najmniej 100 miliardów pojedynczych gwiazd. Najmniejszymi jednostkami konstrukcyjnymi organizmu ludzkiego, podobnie jak roślin i zwierząt, są komórki” (Człowiek – fascynująca istota, CLV, Bielefeld 1999).

Na wszelki wypadek wyjaśnię, że bilion to milion milionów, czyli mamy 1014 komórek – małych klocków, z których zbudowane jest nasze ciało. I to nie jest tak, że człowiek ma po prostu więcej komórek niż żyjątka „prymitywne” – wszystkie komórki naszego ciała są do siebie dopasowane, ściśle ze sobą współpracują i większość z nich nie mogłaby istnieć bez pozostałych.

Zastanówmy się nad tym: gdybyśmy mieli jakieś puzzle składające się ze 100 fragmentów, które należy dopasować jedne do drugich, by uzyskać obraz, ile czasu by nam to zajęło?

Jeśli ktoś od razu wie, jak układać, to mógłby to zrobić w ciągu 100 sekund, układając kolejno co sekundę jeden fragment. Gdyby jednak wsypał te fragmenty do betoniarki i oczekiwał, że po jakimś czasie same się one ułożą, to czas ten wydłużyłby się znacznie.

Z pewnością do końca życia nie doczekałby gotowego obrazu, a podejrzewam, że obraz nie ułożyłby się nawet w ciągu 14 mld lat (= 1018 sekund), czyli od momentu zaistnienia naszego Wszechświata do dziś. Można to łatwo wyliczyć za pomocą teorii prawdopodobieństwa.

Tu jednak mamy nie sto „cegiełek”, lecz 100 000 000 000 000. Układanie takiej liczby puzzli po jednym fragmencie co sekundę zajęłoby nam ponad 3 miliony lat, natomiast oczekiwanie, że ułożą się one same z siebie w odpowiedniej kolejności jest niewyobrażalnie dłuższe niż wiek Wszechświata, szacowany na 14 mld lat.

GENY – ZAAWANSOWANE OPROGRAMOWANIE

Najciekawsze jednak jest coś innego. Każda komórka rozwija się, funkcjonuje i zajmuje właściwe miejsce w organizmie tylko dlatego, że w jej jądrze znajduje się niezwykły „program” zakodowany w postaci genomu. Od treści genów zależy to, z czego i w jaki sposób jest zbudowana komórka oraz cały organizm.

Genom człowieka składa się z trzech miliardów bitów informacji, które można porównać z literami. Profesor Gitt zauważa, że gdybyśmy poprosili maszynistkę o napisanie tekstu o takiej liczbie liter, praca ta zajęłaby jej 95 lat i powstałoby wówczas 5 tys. 200-stronicowych książek.

I teraz uwaga: czy mógłby powstać przypadkowo, na drodze stopniowych przemian, taki zapis? Ile czasu by to zajęło? Jak dotąd naukowcy nie stwierdzili żadnego genu, w którym informacja samoczynnie by się dodawała – wszelkie mutacje są związane jedynie z powielaniem lub zniekształcaniem już istniejących zapisów w genach.

Nie ma jednak żadnego procesu, który sugerowałby uzupełnianie istniejącej w genach informacji o nowe treści, związane z wytwarzaniem jakiejś nowej funkcjonalności komórek, narządów, organów lub całego organizmu.

Teoria stopniowej samoczynnej ewolucji rozsypuje się w tym miejscu, ponieważ gdyby powstanie genomu ludzkiego wiązało się z dodaniem co roku przynajmniej jednego bitu informacji, musiałoby ono trwać 3 mld lat – tymczasem kilkadziesiąt lat badań nie wykryło takiego procesu.

Badania natomiast dowodzą, że możliwość wystąpienia u człowieka jednej korzystnej mutacji zdarza się średnio raz na 60 tys. lat, zaś sekwencja dwóch korzystnych mutacji jedna po drugiej może mieć miejsce raz na 160 mln lat (R. Durrett, D. Schmidt, Waiting for Two Mutations,„Genetics” 2008, No. 180 (3), s. 1501-1509).

Popatrzmy na to jeszcze inaczej. Załóżmy, że jakimś dziwnym trafem molekuły genów mogłyby się ułożyć w jakiś porządek. Jednak jest to dopiero początek większej sprawy, gdyż „oprogramowanie” zawarte w genach jednoznacznie kształtuje komórki, ich wzajemne powiązania i funkcje.

Mniej więcej tak, jak gdybyśmy mieli na przykład komputer, w którym wpisanie słowa powodowałoby pojawienie się odpowiadającego mu obrazu. Napiszę słowo „dom” – mam na ekranie dom, napiszę „czerwony” – dom staje się czerwony, napiszę „dwupiętrowy” – dom staje się dwupiętrowy.

Zadaję pytanie każdemu, kto wierzy w teorię ewolucji: w jaki sposób samoczynny, bezmyślny przypadek (czy „niewidomy zegarmistrz” Dawkinsa) miałby doprowadzić do wpisania konkretnych „słów kodu genetycznego” w konkretnym porządku, odpowiadających konkretnym obrazom w postaci 100 bilionów komórek, doskonale do siebie dopasowanych i ściśle z sobą współpracujących?

I drugie pytanie: czy wystarczyłyby 4 miliardy lat istnienia naszej planety, by ten proces zdążył zajść i doprowadzić do „powstania” ludzkiego organizmu?

SIECI NEURONOWE

Kolejna kwestia to połączenia między komórkami i ich współdziałanie. Na przykład mózgowie składa się z około 100 miliardów komórek nerwowych, a każda z nich ma od 10 tys. do 50 tys. połączeń. Ile zatem jest połączeń między komórkami naszego mózgu?

Wynik ten zapiera dech: aby zarejestrować wszystkie połączenia istniejące w ludzkim mózgu, potrzebna byłaby biblioteka zawierająca 10 miliardów 400-stronicowych tomów.

Zazwyczaj jedna komórka nerwowa otrzymuje informacje od setek lub tysięcy innych neuronów i przekazuje je swym partnerom, których liczba jest równie wielka. Znowu zacytuję prof. W. Gitta:

„Długość wszystkich włókien nerwowych mózgu ułożonych jedno za drugim wyniosłaby 500 tys. kilometrów; niektórzy autorzy uważają, że jest to nawet 1 milion kilometrów.

Centrala dowodząca mózgu byłaby jednak bezrobotna, gdyby ludzki organizm nie był okablowany przewodami przewodzącymi rozkazy. Poza naszym mózgiem znajduje się jeszcze 380 tys. kilometrów włókien nerwowych. Przebiegają one przez ludzkie ciało, lecz ułożone jedno za drugim utworzyłyby drogę równą tej z Ziemi do Księżyca”.

Chodzi o to, że parę białek zebranych razem nie stanowi jeszcze żywej komórki, a dwie przypadkowo sklejone komórki nie przekształcą się w organizm. To wszystko musi być odpowiednio połączone i sterowane – co jest raczej niemożliwe bez uprzedniego zaprojektowania.

Nie wyobrażam sobie, w jaki sposób mogłyby powstawać setki miliardów połączeń i setki tysięcy kilometrów włókien nerwowych metodą „prób i błędów”. Przecież sieć neuronów w naszym mózgu jest bardziej skomplikowana niż sieć połączeń telefonicznych na całej Ziemi, a liczba połączeń jest większa niż liczba atomów we Wszechświecie!

KRZEPNIĘCIE KRWI

Ale to jeszcze nie koniec. Oprócz tego, że mamy 100 bilionów komórek, zbudowanych i ułożonych według zadanego „oprogramowania”, i około miliona połączeń pomiędzy samymi tylko komórkami mózgowymi, w naszym organizmie cały czas zachodzą niewyobrażalnie skomplikowane procesy biochemiczne.

Kłopot polega na tym, że każda reakcja biochemiczna jest reakcją łańcuchową, przebiegającą etapami w ściśle określonej kolejności, i każdy etap wymaga obecności kolejnych skomplikowanych czynników.

Podam jako przykład proces krzepnięcia krwi, którego mechanizm z punktu widzenia ewolucji nie miał prawa nigdy zdążyć się „wytworzyć” metodą prób i błędów (czyli doboru naturalnego), gdyż niekrzepliwa krew po prostu cała wycieknie z organizmu, a zbyt krzepliwa odwrotnie: zatka cały układ krwionośny i doprowadzi do śmierci osobnika.

Profesor M. Behe w swojej książce Darwin’s Black Box (Czarna skrzynka Darwina) na kilku stronach opisuje biochemiczny proces krzepnięcia krwi. W ten proces zaangażowane są 34 substancje, a ich wzajemne oddziaływanie jest niesłychanie skomplikowane.

Spróbujmy sobie uświadomić złożoność tego procesu, zapamiętując tylko ich nazwy: fibrynogen, protrombina, tromboplastyna (czynnik tkankowy), zjonizowany wapń Ca2+, proakceleryna, akceleryna, prokonwertyna, globulina przeciwkrwawiączkowa (czynnik antyhemofilowy), czynnik antyhemofilowy*, czynnik Christmasa, czynnik Christmasa*, czynnik Stuarta-Prowera, PTA (plasma thromboplastin antecedent), PTA*, czynnik Hagemana, czynnik Hagemana*, czynnik stabilizujący fibrynę, czynnik von Willebranda, prekalikreina, wielkocząsteczkowy kininogen (HMWK), fibronektyna, antytrombina III, kofaktor heparyny II, białko C, białko S, białko Z, inhibitor proteazy związany z białkiem Z (ZPI), plazminogen, alfa 2-antyplazmina, tkankowy aktywator plazminogenu (tPA), urokinaza, inhibitor aktywatora plazminogenu-1 (PAI1), inhibitor aktywatora plazminogenu-2 (PAI2), prokoagulant nowotworowy.

Gratuluję każdemu, kto jest w stanie za pierwszym razem zapamiętać te wszystkie nazwy w podanej kolejności; a tym bardziej komuś, kto potrafi z pamięci odtworzyć schemat ich wzajemnego oddziaływania.

Jeśli więc nawet zapamiętanie nazw jest trudne, to jak można wierzyć, że to wszystko powstało samoczynnie metodą prób i błędów sterowaną przez dobór naturalny? A przecież struktura tych substancji jest o wiele bardziej skomplikowana niż ich nazwy.

Zatem ciężko mi uwierzyć w przypadkowe powstanie przynajmniej jednego z wymienionych skomplikowanych związków, nie mówiąc już o przypadkowym samoczynnym powstaniu 34 dokładnie tych, a nie innych substancji, oddziałujących na siebie nawzajem dokładnie w ten, a nie inny sposób, co w rezultacie doprowadza do zatamowania krwi dokładnie tam, gdzie ona ma być zatamowana – i nigdzie więcej.

Metoda prób i błędów ewidentnie się tu nie sprawdza, gdyż niezatamowanie krwi oznacza wykrwawienie się organizmu i śmierć – a zatamowanie jej w niewłaściwym miejscu oznacza zakłócenia krążenia krwi i ostatecznie również śmierć. A przecież cały ten niezwykle skomplikowany system nie zadziała, jeśli zabraknie przynajmniej jednego składnika lub jeśli zostanie on wytworzony w niewłaściwych proporcjach, w niewłaściwej kolejności lub w niewłaściwym miejscu.

Trudno się zatem nie zgodzić z profesorem M. Behe, który pisze:

„Kiedy Karol Darwin wspinał się na skały wysp Galapagos, badając zięby, którym później nadano jego imię, musiał przypadkowo rozciąć sobie palec lub skaleczyć kolano. Młody poszukiwacz przygód zapewne nie zwrócił uwagi na cienką strugę krwi, która wypłynęła. […]

W końcu przecież krew się zatamowała, a rana się zagoiła. Gdyby jednak Darwin zwrócił na to zjawisko uwagę, niewiele by mu pomogły spekulacje na temat tego, jak to się dzieje. Nie miał wystarczającej wiedzy i nawet nie byłby w stanie przypuszczać, jakie mechanizmy leżą u podstaw tworzenia skrzepu” (tamże, s. 77).

I dalej stwierdza:

„Najpoważniejszym i najbardziej oczywistym zastrzeżeniem [wobec darwinizmu] jest nieredukowalna złożoność. Podkreślam, że dobór naturalny ewolucji Darwina działa tylko wtedy, gdy jest z czego dobierać – z czegoś, co jest użyteczne w tym momencie, a nie w przyszłości”.

Innymi słowy, cały system musi być skonstruowany za jednym razem tak, by funkcjonował – stopniowe powstawanie elementów tego systemu w dowolnej kolejności nie zapewnia jego funkcjonowania, więc nie jest korzystne z punktu widzenia doboru naturalnego.

Zresztą jak dotąd naukowcy nie odkryli jeszcze żadnego zwierzęcia, które miałoby mechanizm krzepnięcia krwi rozwinięty na przykład w 50% lub 95%. Jak już ktoś ten system ma, to ma go w całości.

PROSTY WNIOSEK

Mamy więc do czynienia z piramidą, a raczej z kruchym domkiem karcianym, na dole którego są geny z pełnym oprogramowaniem (3 mln elementów); na nich z kolei „ustawione są” komórki o konkretnych funkcjach i zadaniach (100 bln elementów) połączone w ciało (liczba połączeń samych tylko komórek mózgu większa jest od liczby atomów we Wszechświecie), które wytwarzają wszystkie niezbędne substancje w odpowiednich proporcjach do przeprowadzania skomplikowanych łańcuchowych reakcji chemicznych (1,25 bln samych tylko trombocytów odpowiedzialnych za proces krzepnięcia krwi).

Nie chodzi mi tylko o to, że ta cała konstrukcja jest zbyt skomplikowana i zbyt mądrze zbudowana jak na samoczynny produkt przypadkowej ewolucji sterowanej metodą prób i błędów (mutacji i doboru naturalnego).

Chodzi o to, że jej stopniowe powstawanie jest niemożliwe, gdyż bez genów nie ma komórek, bez komórek nie ma połączeń, bez połączeń nie ma funkcjonowania organizmu, a bez funkcjonowania organizmu nie ma możliwości przekazywania dalej informacji zapisanej w genach. Kółko się zamyka i pozostaje nam tylko jedna możliwość: uznanie potęgi i inteligencji Boga Stwórcy, który mądrze wszystko zaplanował i swoją wielką mocą zrealizował.

To uznanie nieuchronnie prowadzi do pytania:

„Kim jest człowiek, abyś go cenił i zwracał ku niemu swe serce?” (Hi 7,17).

W sposób oczywisty zatem nasza wiedza naukowa prowadzi do pewności, że Bóg uczynił to wszystko w jakimś konkretnym celu i byłoby z Jego strony bardzo nieładnie, gdyby nam tego celu nie objawił.

Wychodząc z tego założenia, poszukiwałem prawdy objawionej w różnych religiach i systemach filozoficznych, aż w końcu odkryłem ją w Kościele katolickim, który zachował i przekazał nam Objawienie Boże przez Tradycję i Pismo Święte (czyli objawienie spisane przez ludzi Kościoła).

Jest to prawda o Bogu, który stworzył człowieka z miłości i dla miłości, a kiedy człowiek popełnił fatalny błąd (nazywany grzechem), wziął na siebie wszystkie konsekwencje tego grzechu w postaci cierpienia i śmierci, byleby uratować człowieka i dać mu możliwość realizowania miłości i jedności z sobą.

Tak wielka bowiem jest wartość człowieka stworzonego „na obraz Boga” (Rdz 1,27), że Bóg nie zawahał się przyjąć ciała ludzkiego i przez mękę, śmierć oraz zmartwychwstanie odbudować w nim ten obraz.

Cóż więc mamy odpowiedzieć? Jak mówi tekst modlitwy porannej:

„A człowiek, który bez miary obsypany Twymi dary, coś go stworzył i ocalił, a czemuż by Cię nie chwalił?”.

Wychwalajmy więc Boga, również w naszym ciele, zachowując je w poszanowaniu, godności

 

Historyczny fakt zmartwychwstania

Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa jest najważniejszym wydarzeniem w historii ludzkości. Jest to historyczny fakt, który w sposób ostateczny potwierdził, że Jezus jest Bogiem, że to wszystko, czego nauczał i co czynił, jest prawdą.

Od wiary w Zmartwychwstanie Chrystusa uzależnione jest nasze zbawienie. Zmartwychwstały Jezus mówi:

„Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,16).

Wiara w Zmartwychwstanie Chrystusa opiera się na konkretnych faktach, które wszyscy ludzie mogą poznać, i na osobistym kontakcie ze Zmartwychwstałym, który jest z nami obecny

„przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20).

Zmartwychwstanie Chrystusa jest jednym z najlepiej udokumentowanych wydarzeń w historii. Skąd się o nim dowiadujemy i jaka jest wiarygodność historycznych źródeł faktu Zmartwychwstania?

WIARYGODNOŚĆ HISTORYCZNYCH ŹRÓDEŁ DOTYCZĄCYCH FAKTU ZMARTWYCHWSTANIA

Historyczne badania naukowe stwierdzają, że ewangeliści przekazali prawdę o obiektywnie zaistniałym fakcie Zmartwychwstania Chrystusa. Było to wydarzenie, które miało miejsce w konkretnym czasie i miejscu, ale które całkowicie przerasta historię.

Najważniejszym historycznym źródłem, z którego dowiadujemy się o Zmartwychwstaniu Chrystusa, jest Pismo Święte Nowego Testamentu oraz Tradycja Kościoła przekazywana z pokolenia na pokolenie. Jeżeli ktoś przy obecnej wiedzy naukowej kwestionuje historyczną wiarygodność Nowego Testamentu, to albo jest ignorantem, albo człowiekiem złej woli.

Kiedy bada się wiarygodność Pisma św., stosując te same kryteria, jakimi się bada wszystkie inne starożytne teksty, to widać wyraźnie, że wiarygodność manuskryptowa Pisma św. jest zdecydowanie większa od każdego innego dzieła literatury starożytnej.

Z naukowego punktu widzenia w Nowym Testamencie mamy wiarygodny zapis wydarzeń z życia, nauczania oraz Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa.

Naukowcy zbadali i porównali ze sobą mnóstwo manuskryptów. W swoich badaniach brali pod uwagę liczbę istniejących rękopisów i okres, który upłynął od czasu powstania oryginału i napisania posiadanej kopii.

Porównując materiał tekstowy sławnych starożytnych dzieł literackich ze źródłami Nowego Testamentu, widzimy, jak przeogromne jest bogactwo manuskryptów Nowego Testamentu i jak wielkie ubóstwo manuskryptów wszystkich innych starożytnych dzieł.

I tak na przykład, jeśli chodzi o Historię Tukidydesa, napisaną 400-460 lat przed Chr., to posiadamy tylko osiem jej manuskryptów, datowanych na 900 r. po Chr., a więc powstałych 1300 lat po napisaniu oryginału.

Tak samo nieliczne i odległe w czasie od daty powstania oryginału są manuskrypty DziejówHerodota.

Istnieje tylko pięć manuskryptów z 1100 r. po Chrystusie Poetyki Arystotelesa, której oryginał został napisany 1400 lat wcześniej.

Podobnie jest z innymi dziełami starożytnymi. I chociaż najwcześniejsze, nieliczne manuskrypty tych dzieł pochodzą z czasów bardzo odległych od daty napisania oryginałów, to jednak nikt z naukowców nie kwestionuje autentyczności tych tekstów.

Natomiast w przypadku Nowego Testamentu posiadamy przeszło 24 tysiące częściowych lub kompletnych jego manuskryptów. Około 5600 z nich zostało spisanych wcześniej niż 100 lat po opisywanych wydarzeniach (por. Mike Licona, The Resurrection of Jesus: A New Historiographical Approach (Downers Grove, IL: InterVasity, 2010), 172, 275).

9 lutego 2012 r. prof. Daniel Wallace, jeden z największych w świecie specjalistów w dziedzinie krytyki tekstu Nowego Testamentu, ogłosił, że zostały odnalezione nieznane dotychczas manuskrypty ksiąg Nowego Testamentu pochodzące z Egiptu.

Najstarszy z nich zawiera tekst Ewangelii według św. Marka i pochodzi z I wieku n.e. Jest to więc najstarszy znany manuskrypt Nowego Testamentu z okresu, w którym żyli naoczni świadkowie Zmartwychwstania Jezusa. Określenia daty rękopisu Ewangelii św. Marka dokonał jeden z najbardziej cenionych paleografów na świecie.

Ten nowo odkryty rękopis jest starszy o 150 lat od dotychczas znanego rękopisu z fragmentem Ewangelii św. Marka (w manuskrypcie P45), który pochodzi z około 200 r.

Wśród pozostałych odkrytych manuskryptów znajduje się fragment Ewangelii św. Łukasza, który jest starszy od najstarszego dotychczas papirusu Ewangelii św. Jana, datowanego na 120-125 r.

Z naukowego punktu widzenia wiarygodność manuskryptowa pism Nowego Testamentu jest zdecydowanie większa od wszystkich innych dzieł starożytnej literatury. Teksty Nowego Testamentu powstały i były w obiegu, gdy jeszcze żyli naoczni świadkowie nauczania, Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa.

Badania naukowe wskazują, że teksty większości ksiąg Nowego Testamentu były napisane już przed upadkiem Jerozolimy w 70 r. n.e. (zob. np. John A.T. Robinson, Redating the New Testament, SCM Press, London 1976).

Naukowców zdumiewa fakt, jak bardzo jednolity jest przekaz Nowego Testamentu oraz wierny temu, co rzeczywiście się wydarzyło.

Trzeba pamiętać, że również odkrycia archeologiczne są zgodne z realiami życia, których dotyczą teksty zarówno Nowego, jak i Starego Testamentu.

Wszechstronne naukowe badania tekstów Nowego Testamentu potwierdzają, ponad wszelką wątpliwość, wiarygodność opisywanych tam wydarzeń. Możemy mieć pewność, że teksty Nowego Testamentu wiernie relacjonują publiczną działalność Jezusa łącznie z Jego wypowiedziami.

Teksty te zostały napisane przez ludzi, którzy albo sami byli naocznymi świadkami działalności Chrystusa, albo wiernie przedstawiali relacje osób, które towarzyszyły Mu w czasie Jego ziemskiego życia.

Ewangelie i inne teksty Nowego Testamentu są więc rzetelnym źródłem informacji o życiu, nauczaniu, śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa.

Dlatego prof. Clark H. Pinnock tak pisze o wiarygodności Pisma św.:

„Nie ma innego dokumentu będącego wytworem świata antycznego, który byłby poświadczony tak wspaniałym zestawem tekstowych i historycznych dowodów i który przedstawiałby tak znakomite źródło danych historycznych, które można rozumnie wykorzystać. Uczciwy [człowiek] nie może odrzucić takiego skarbu. Sceptycyzm dotyczący historycznych listów uwierzytelniających chrześcijaństwo opiera się na irracjonalnym uprzedzeniu do nadprzyrodzoności” (C. Pinnock, Set Forth Your Case, „The Craig Press”, New Jersey 1968, s. 58; cyt. za: Josh McDowell, Jezus. Więcej niż cieśla).

NAJSTARSZA FORMUŁA WIARY W ZMARTWYCHWSTANIE

O tym, w jaki sposób od samego początku było głoszone orędzie o Zmartwychwstaniu Jezusa, dowiadujemy się z 1 Kor 15,3-8. Ten tekst jest najstarszym świadectwem wyznawania wiary w Zmartwychwstanie Jezusa, która była głoszona we wspólnocie pierwszych chrześcijan. Zapewne słowa te wypowiadano w formie liturgicznego hymnu.

Słynny egzegeta Jean Carmignac podkreśla, że struktura zdań tego tekstu, sposób użycia przymiotników i rodzajników, jednoznacznie wskazuje na to, że to była  formuła wyznania wiary, którą z pamięci recytowano lub śpiewano. Ten najstarszy zachowany tekst zawierający wyznanie wiary w Zmartwychwstanie Chrystusa powstał na początku 50 r. Czytamy w nim:

„Przekazałem wam na początku to, co przejąłem; że Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem; i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. Potem ukazał się Jakubowi, później wszystkim apostołom. W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi” (1 Kor 15,3-8).

Przez wieki przygotowujący się do chrztu (katechumeni) musieli uczyć się na pamięć tych prawd, które są fundamentem chrześcijaństwa. Pierwotny Kościół z całą pewnością przechowywał i aktualizował listę żyjących spośród tych pięciuset osób, które spotkały Zmartwychwstałego.

„Wiara pierwszej wspólnoty wierzących opiera się na świadectwie konkretnych ludzi, znanych chrześcijanom i w większości żyjących jeszcze pośród nich. Tymi »świadkami zmartwychwstania Chrystusa» są przede wszystkim Piotr i Dwunastu, ale nie tylko oni: Paweł mówi bardzo jasno, że Jezus ukazał się pięciuset osobom równocześnie, a ponadto Jakubowi i wszystkim Apostołom” (KKK 642).

Pierwsi głosiciele Ewangelii przekazywali jako pierwszą i najważniejszą prawdę to, że Chrystus został ukrzyżowany, umarł, Jego ciało złożono w grobie, a trzeciego dnia zmartwychwstał, i dodawali:

„a my jesteśmy tego świadkami” (por. Dz 2,32; 3,15).

To było najważniejsze przesłanie, ponieważ Zmartwychwstanie Jezusa jest ostatecznym potwierdzeniem, że Jezus jako prawdziwy człowiek jest równocześnie prawdziwym Bogiem, naszym Zbawicielem.

Prawda o Zmartwychwstaniu Jezusa jest od samego początku głoszona i przekazywana z pokolenia na pokolenie. Nasza wiara opiera się na świadectwie tych, którzy widzieli zmartwychwstałego Chrystusa. Kiedy człowiek uwierzy, że Jezus zmartwychwstał, przyjmie sakrament chrztu św., nawiąże z Nim osobisty kontakt w wytrwałej codziennej modlitwie oraz w sakramentach pokuty i Eucharystii, wtedy już tutaj, na ziemi, doświadczy radości zmartwychwstania, gdyż będzie uczestniczył w ostatecznym zwycięstwie Chrystusa na grzechem,szatanem i śmiercią . ks. Mieczysław Piotrowski



Historyczny fakt Zmartwychwstania

Antychryst w natarciu



Tekst z inspirowany z  książki    „Antykościół  w natarciu”.     Na terenie, który umownie nazwijmy świeckim, to jest ogólnospołecznym, utajnione siły do walki z Kościołem i katolicyzmem wykorzystują oczywiście do maksimum swą obecność, a często i wszechwładzę w wielkiej międzynarodowej finansjerze, w administracji państwowej, w parlamentach, sądownictwie, w oświacie i wychowaniu, w partiach politycznych, w środowiskach opiniotwórczych, czego w jakiejś mierze i w Polsce jesteśmy świadkami. Najgroźniejszym jednak, bo najbardziej skutecznym narzędziem w ich ręku są mass media, nowoczesne środki masowego przekazu, posługujące się coraz doskonalszymi systemami i technikami informatyki i propagandy. W tej kluczowej dziedzinie współczesnego, umasowionego życia praktycznie posiadają oni monopol, monopol informacji publicznej. Dzięki dysponowaniu całą niemal prasą, radiem i zwłaszcza telewizją, także rynkiem wydawniczym, a przy braku liczących się mediów autentycznie katolickich, mogą oni łatwo, aż nazbyt łatwo realizować swoje złowrogie zamierzenia i rzeczywiście to im się w znacznym stopniu udaje, czego obecnie również w Polsce jesteśmy świadkami.   Nadal planowo poszerza się i ugruntowuje laicyzację już nie tylko życia publicznego, lecz także rodzinnego i osobistego. Wspomnijmy tu, tylko dla przykładu, o laickiej obrzędowości, od dawna wprowadzanej, a mającej z czasem całkowicie zastąpić sakramenty i religijne obrzędy Kościoła. Pełna, do gruntu, laicyzacja życia ludzkiego oznacza w istocie eliminację chrześcijaństwa i to jest właśnie to, do czego masoneria najusilniej dąży. W niektórych krajach Zachodu dochodzi nawet do tego, że normalna jawność religii (tylko chrześcijańskiej!) jest źle widziana, a nawet zaczyna być traktowana jako naruszanie tolerancji i wolności przekonań innych obywateli. Bóg musi odejść, nie ma dla Niego miejsca – nigdzie, jest niepotrzebny i niepożądany! I Krzyż niech dłużej nie razi ludzkich oczu! Miejsce Kościoła – tymczasem – to ołtarz i zakrystia! Do niczego innego nie ma prawa! I niech się nie miesza do „nie swoich spraw”! Przytoczyć  tu można  kuriozalny fakt, drobny może sam w sobie, który jak błyskiem magnezji oświetla miejsce, w jakim już się znajdujemy. Otóż pewien polski biskup kilka lat temu głosił w pewnym mieście we Francji rekolekcje dla polskich księży pracujących wśród tamtejszej Polonii. Po zakończeniu rekolekcji złożył kurtuazyjną wizytę miejscowemu ordynariuszowi. Ów Francuz uprzejmie przyjął naszego biskupa, zaproponował mu nawet, że go obwiezie po swojej, niewielkiej zresztą diecezji, aby mu pokazać ciekawsze miejsca. W pewnym momencie zatrzymuje auto: „A tutaj, ekscelencjo, jest nowy kościół, któryśmy właśnie wybudowali”. Wysiadają, nasz biskup rozgląda się: żadnego kościoła nie widać. Francuz prowadzi go na małe wzniesienie, na nim jakiś okrąglak: „To jest właśnie nasz nowy kościół”. Polski biskup osłupiał: że niema żadnej wieży, dzwonnicy, to nic, ale nad kościołem nie ma krzyża, nawet nad wejściem do kościoła nie ma w ogóle żadnego znaku, że to jest kościół. Zaszokowany Polak pyta francuskiego kolegę: „Nie widzę krzyża, dlaczego tu nigdzie nie ma krzyża?” A na to biskup francuski, biskup, następca oblanych męczeńską krwią Apostołów Chrystusa, odpowiada: „Bo my tu żyjemy w atmosferze tolerancji, nie chcemy widokiem krzyża ranić uczuć inaczej myślących”… Narzuca się pytanie, jak się to ma do nakazu Jezusa Chrystusa, danego Apostołom i ich następcom: „Idźcie na cały świat i nauczajcie… Będziecie błogosławieni, jeżeli z tego powodu przyjdzie wam doznać wrogości i cierpienia, nawet śmierci!” Nie narzucajcie, ale nauczajcie! Nauczanie zaś to coś znacznie więcej, niż tylko nietajenie własnych przekonań, lecz gdy się je zataja, gdy się je przemilcza, gdy się przestaje o nich mówić, nawet już nie umieszczając Krzyża n a  k o ś c i e l e , to w jakim świecie my jesteśmy? Z kolei, obok laicyzowania życia, prowadzi się przemyślaną politykę coraz skuteczniejszego podkopywania i rozkładania rodziny jako czegoś trwałego, a mamy tu na myśli nie tyle i nie tylko ułatwianie rozwodów i aborcji, co jest szczególną domeną aktywności masonerii, lecz głównie stwarzanie niekorzystnych dla rodziny warunków społecznych i ekonomicznych z jednoczesnym lansowaniem tzw. różnych alternatyw, które mają zastąpić normalną ludzką rodzinę. Masoneria, nawiasem mówiąc, „od zawsze” traktowała nierozerwalne, trwałe małżeństwo jako niezgodne z naturą, zwłaszcza męską, a wierność małżeńską i obowiązki rodzinne jako nieznośne jarzmo krępujące wolność człowieka. Idzie też i o to, że trwałą rodzinę uważa ona za przekaźnik tradycyjnych, czyli chrześcijańskich w gruncie rzeczy wartości i postaw, tym bardziej przeto pragnie doprowadzić do jej rozpadu i zaniku.   Na pierwszym bez wątpienia miejscu wymienić trzeba jej usilne starania o kształtowanie opinii publicznej, o urabianie tak zwanej nowoczesnej umysłowości czy wręcz nowej mentalności, o sterowanie opinią w kierunku laicyzacji i liberalizacji chemicznie wypranej z chrześcijaństwa, chrześcijaństwu przeciwstawnej, i o formowanie poglądów, postaw, sposobów zachowania szerokich warstw społecznych, zwłaszcza inteligencji. W sumie jest to przemyślana, systematycznie uprawiana manipulacja prawdą i umysłami ludzi, „pranie mózgów” na wielką skalę, prowadzone profesjonalnie, wszechobecne, w niemałym stopniu skuteczne, nieporównanie skuteczniejsze, niż była przedtem toporna propaganda komunistyczna. Jakże wielu bowiem pogubionych, tylekroć oszukiwanych i zdezorientowanych ludzi przestaje s e r i o wierzyć komukolwiek i w cokolwiek, a i Kościół dla wielu spośród nich przestał być oparciem, ostatecznym punktem odniesienia, tym bardziej że teraz i w samym Kościele nie wszystko wydaje się być czyste i pewne. Tak więc mnóstwo ludzi staje się coraz bardziej podatnych na duchowe uwiedzenie, na podszminkowane mody i nowości, które z niezmienną prawdą Bożego ładu i ludzkiego przeznaczenia nie mają nic wspólnego. I o to właśnie idzie, o unieważnienie Prawdy Bożej, a przynajmniej jej przesłonięcie i zagłuszenie. Haniebnie traktuje się życie ludzkie i samą ludzką naturę: lansuje się do nieskrępowanego użytku, jako nietykalną zdobycz nowoczesnej cywilizacji, masowe i „zgodne z prawem” uśmiercanie dzieci nienarodzonych. Coraz zuchwałej zaleca się, a tu i ówdzie już się szerzej praktykuje, eutanazję. Prowadzi się zaawansowane badania nad szczególnie groźną tzw. inżynierią genetyczną, m.in. nad sławetnym „klonowaniem”, ale nie tylko. Przygotowuje się bowiem „naukową” hodowlę określonych gatunków ludzi. – W tej dziedzinie rozporządzania się życiem i naturą człowieka przekracza się obecnie wszelkie granice, jesteśmy świadkami rzeczy urągających Bogu, a człowieka degradujących do rzędu hodowlanych zwierząt. Prowadzi się też, co jest logiczne, zasadniczą walkę z samym pojęciem prawa naturalnego. O prawnym, a więc i etycznym porządku życia ma przeto odtąd decydować nie poczucie moralne, nie sumienie, zakodowane w samej ludzkiej naturze, lecz wyłącznie prawo stanowione, arbitralnie ustalane przez tych, którzy są u władzy. – Wreszcie w skali dotąd w dziejach nie znanej propaguje się rozwiązłość i znieprawienie obyczajów. Jest to realizacja wciąż aktualnej masońskiej zasady: „Zepsujcie serca, bo to jest najskuteczniejsza broń przeciw Kościołowi! Zdemoralizujcie mężczyzn, kobiety, młodzież, niech ludzie piją zepsucie wszystkimi pięciu zmysłami, a katolicyzm wygaśnie sam przez się! Czy nie widzimy dokoła w świecie tego zalewu pornografii we wszelkich odmianach, naturyzmu, narzucających się podniet, masowo, komercyjnie stwarzanych ułatwień, urągających Bogu i naturze sodomickich wynaturzeń, publicznego bezwstydu? – Słudzy szatana dobrze wiedzą, że zwłaszcza serce nieuczciwe i nieczyste odwraca się od Boga i zamyka się przed Nim. I o to właśnie chodzi, żeby się wreszcie wszystkie ludzkie serca od Boga odwróciły i przed Bogiem zamknęły. – Czy ludzie wyjdą na tym dobrze? Deprawatorom o to właśnie idzie, żeby wyszli jak najgorzej! Najgroźniejsze w tej ofensywie przeciw wartościom, których respektowanie stanowi o człowieczeństwie i warunkuje samo istnienie chrześcijaństwa, jest to, że jest ona nakierowana głównie na uwodzenie młodych i najmłodszych, właściwie bezbronnych wobec profesjonalnej, wyrafinowanej i zmasowanej propagandy „luzu” i beztroskiego użycia od najwcześniejszych lat. Na tych złowrogich poczynaniach, to jest na intencjonalnym deprawowaniu umysłów i sumień głównie za pośrednictwem mass mediów, masoneria jednak nie poprzestaje, równolegle prowadzi inne kampanie przeciw chrześcijaństwu i Kościołowi, przeciw obecności Jezusa Chrystusa w świecie. Z kolei, obok laicyzowania życia, prowadzi się przemyślaną politykę coraz skuteczniejszego podkopywania i rozkładania rodziny jako czegoś trwałego, a mamy tu na myśli nie tyle i nie tylko ułatwianie rozwodów i aborcji, co jest szczególną domeną aktywności masonerii, lecz głównie stwarzanie niekorzystnych dla rodziny warunków społecznych i ekonomicznych z jednoczesnym lansowaniem tzw. różnych alternatyw, które mają zastąpić normalną ludzką rodzinę. Masoneria, nawiasem mówiąc, „od zawsze” traktowała nierozerwalne, trwałe małżeństwo jako niezgodne z naturą, zwłaszcza męską, a wierność małżeńską i obowiązki rodzinne jako nieznośne jarzmo krępujące wolność człowieka. Idzie też i o to, że trwałą rodzinę uważa ona za przekaźnik tradycyjnych, czyli chrześcijańskich w gruncie rzeczy wartości i postaw, tym bardziej przeto pragnie doprowadzić do jej rozpadu i zaniku. Problematyka związana z Kościołem dość często bywa w nich obecna, lecz jak jest przedstawiana i naświetlana! Korzysta się z każdej sposobności, by wszystko, co autentycznie katolickie, przedstawiać w krzywym zwierciadle, nieżyczliwie i napastliwie. Podważa się prawdy wiary, krytykuje się jako wsteczne i niezgodne z duchem czasu katolickie zasady moralne, kwestionuje się Kościoła autorytet duchowy, prawa, inicjatywy, samą obecność i udział w życiu społeczeństw, na cenzurowanym stawia się przede wszystkim tzw. Kościół oficjalny, teologię „watykańską” . Zuchwale żąda się od Kościoła po prostu wyrzeczenia się własnej wiary i tożsamości. Popiera się natomiast i krzykliwie nagłaśnia wszelkie kontestacje i rozdźwięki w Kościele i rozdmuchuje zdarzające się w nim zgorszenia. Masoneria uważa, że skoro prowadzi walkę, to dla zdyskredytowania i zniszczenia przeciwnika („Ecrasez I’infame!”) wszystkie chwyty są dozwolone, a prawda, jak wiemy, nie należy do uznawanych przez nią wartości. Wiedzą oni doskonale, że fundamentem Kościoła Chrystusa są prawdy objawione przez Boga i wiara Ludu Bożego w te prawdy, gdyż na tym fundamencie i tylko na nim opiera się to wszystko, co w sumie nazywa się chrześcijaństwem i cywilizacją chrześcijańską, konkretnie: katolicyzmem i katolickim stylem życia. Prawdy i zasady moralne (oczywiście bezwzględnie obowiązujące w sumieniu) stanowią zwarty system, opierający się ostatecznie nie na żadnych „naukowych” argumentach (choć one mogą być pomocne), lecz wyłącznie na autorytecie objawiającego je Boga i na nieomylnym Magisterium Kościoła. Zanegowanie, przez próbę rzekomej „reinterpretacji”, którejkolwiek z tych prawd i zasad jest zanegowaniem całego Objawienia Bożego. Bo jeśli w imię jakichkolwiek racji ktoś się waży kontestować choćby drobną cząstkę Objawienia Bożego, dotychczasowej wiary Kościoła katolickiego, równie logicznie może się ważyć na zakwestionowanie całego Objawienia Bożego i samego faktu Objawienia, a więc wprost duszy i tożsamości Kościoła. Masoneria to właśnie uczyniła, a jej pomocnicy w Kościele do tego najoczywiściej zmierzają. Ci dywersanci „pełniący obowiązki katolików”, owszem, „teologów”, są jak najbardziej świadomi, co stanowi fundament Kościoła, toteż na „reinterpretacji dogmatów i na „uwspółcześnieniu” moralności katolickiej skoncentrowali wszystkie swoje wysiłki. Raczyli przy tym zapomnieć, że Kościół nie jest ani twórcą, ani właścicielem tych prawd i praw, nie posiada więc żadnych uprawnień do ich „rewidowania”, „uwspółcześniania” czy „ustalania na nowo”, aby były „bardziej zgodne z duchem czasu”. Najświętszą bowiem powinnością Kościoła, racją jego istnienia – z woli samego Chrystusa – jest strzec w całości depozytu wiary, bronić go przed jakimkolwiek zamachem czy zafałszowaniem i wiernie, w całej rozciągłości, bez zmieniania lub przemilczania czegokolwiek, przekazywać go, wraz z łaską sakramentów, następującym po sobie ludzkim pokoleniom tak długo, „aż Pan przyjdzie”. Niezależnie od tego, co o tym myśli świat przeciwny Chrystusowi. Gdyby Kościół katolicki, uwiedziony „nowoczesnością” (ileż tych „nowoczesności” było dotychczas!), sprzeniewierzył się temu zadaniu, tym samym przestałby być prawdziwym Kościołem Chrystusa i straciłby rację bytu; opuszczony przez Boga i „przemożony przez bramy piekielne” po prostu przestałby istnieć. To się jednak nigdy nie stanie i stać się nie może. Krótkowzroczni pomocnicy szatana i o tym raczą nie chcą pamiętać. Szkoda. Pracują więc obecnie ze wszystkich sił, rozwijają, uzasadniają, przemycają, narzucają tę swoją „opcję teologii”, którą bezwstydnie i obłudnie odważają się nadal nazywać „katolicką”.-Zakwestionowali z rozgłosem niemal wszystkie, nawet najbardziej podstawowe prawdy wiary, niektórzy z nich nawet bóstwo Jezusa Chrystusa, oczywiście w imię „wolności badań naukowych”, w imię „wolności przekonań i słowa”. – Próbują wylansować pojęcia o Bogu, które niewiele albo i nic nie mają wspólnego z Bogiem Objawienia, z Bogiem Prawdziwym. – Zakwestionowali, jakby unieważnili wiele podstawowych norm moralnych. „Odkryli” mianowicie, że „zasady są dla człowieka, a nie człowiek dla zasad”, z czego wynika, że byłoby nieludzkie, gdyby jakiekolwiek przykazania, nawet Boskie, obowiązywały zawsze, bez względu na okoliczności. Etyka po prostu zależy i musi zależeć od sytuacji, od „sumienia danego człowieka w danej chwili”, swoją zaś sytuację człowiek s a m ocenia… co najoczywiściej oznacza, że każdy człowiek, niezależnie od prawa Bożego, ma prawo decydować, przynajmniej dla siebie, co jest dobre, a co złe. (Zauważmy, że taka jest właśnie doktryna masonerii i taka też była „przyjacielska rada” szatana w raju: „…Gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i t a k  j a k  B ó g  będziecie znali dobro i zło”). – Zachowanie przykazań Bożych jako warunek zbawienia? Po cóż te rygory, to jarzmo dla sumień, dla wolności człowieka, tak odstręczające współczesnych ludzi od Kościoła! Zbawienie jest przecież dane z góry i powszechne… C a ł a ludzkość zmierza ewolucyjnie do punktu Omega, przez „noosferę” do „teosfery” (Teilhard de Chardin)… Czyż Kościół nie jest Kościołem grzeszników?… I czyż Bóg nie jest Miłością, samą Miłością i tylko Miłością?… Postawili nawet pytanie, czy może istnieć coś takiego, jak grzech naprawdę śmiertelny, i odpowiedzieli, że nie, a jeśli już, to praktycznie się nie zdarza. – Zalecają zrozumienie i przyzwolenie w sferze seksualnej. Rozwody, małżeństwa cywilne, „prawdziwa miłość” – nie powinny absolutnie pozbawiać prawa do sakramentów. – Antykoncepcja to współczesna norma współżycia małżeńskiego i niechże się Kościół do tych spraw nie miesza. – Nierozerwalność małżeństwa? Wyjdźmy wreszcie naprzeciw ludzkim problemom i oczekiwaniom. Czyż Kościół nie powinien być Matką?… – Nieomylny w rzeczach wiary Kościół, Urząd Nauczycielski Kościoła, naucza inaczej? Ta nieomylność „opcji watykańskiej” to czyste urojenie, absolutystyczna, przestarzała teoria! W żadnym razie nikt niczego nie ma prawa narzucać ani dyktować teologom! – Ale jest przecież władza pasterska w Kościele, władza z ustanowienia Chrystusa! – Czy nie za wiele tej władzy? Czy to nie uzurpacja, z którą czas skończyć? Po pierwsze, jesteśmy, wszyscy na równi, Ludem Bożym, mieszkaniem tego samego Ducha Świętego, a po wtóre, społeczeństwa są dojrzałe, żyjemy w demokracji i pora się przystosować, skończyć z paternalizmem i „Watykanu”, i kleru! A całe zło, nienadążanie Kościoła za ewolucją ludzkości z tego, że brak w nim wolności ducha, miłości i wzajemnego zaufania i wciąż ten dogmatyzm i konserwatyzm, i wciąż ta dyktatura Rzymu, na szczęście coraz mniej uznawana! – Papież, jeśli już zachować – na razie – ten obciążony historycznie tytuł, może być jedynie honorowym przewodniczącym kolegium biskupiego, wybieranym naprawdę demokratycznie, powiedzmy, na 4- lub 6 lat, a wymienianym po upływie kadencji… – Sakramenty? Chrzest niemowląt to nieporozumienie i nadużycie, chrztu powinno się udzielać dorosłym, żeby mieli możność wyboru. – Eucharystia? – Nie mówmy nawet o żadnej tam realnej Obecności, nie jest to nic innego jak symbol braterstwa chrześcijan niezależnie od ich wyznania; powinni też otrzymywać ją wszyscy biorący udział w Liturgii… We Mszy świętej? – O, właśnie, poniechajmy już tej nieekumenicznej nazwy z minionej, przedsoborowej epoki! Czyż nie piękniej brzmi „liturgia”, „zgromadzenie eucharystyczne”, jak u braci ewangelików? – Spowiedź? Ach, tylko nie to! Jest niegodna człowieka i zupełnie niepotrzebna! Najzupełniej wystarczy ten „akcent pokutny” na początku „liturgii – Co do liturgii w ogóle – nadal za wiele tu rzymskiego formalizmu i sztywnych przepisów. Powinno być w niej dość miejsca dla ewolucji, dla świeżych pomysłów, dla improwizacji, dla działania wreszcie Ducha Świętego, który przecież „tchnie, kędy chce”… – Przestańmy też bez końca mówić o Bogu i wieczności, tego już nikt nie chce. Chrześcijaństwo, jeśli chce przetrwać, powinno stać się bardziej ludzkie, horyzontalne, humanistyczne, nie tonąć w abstrakcjach, lecz zająć się rzeczywistymi problemami ludzi, sprzyjać ludzkiemu szczęściu. Mówmy więc nie o prawach Boga, a o prawach człowieka… – A ten przesadny w Kościele kult Maryjny, który tak odstręcza braci protestantów? Podtrzymuje on tylko dewocję i zacofany, nieaktualny już model kobiecości i wprawia w słuszne zażenowanie bardziej oświeconych katolików. Zapytajmy, jakiż w końcu cel przyświeca tym strasznym ludziom, przebranym w „mundury katolickie”, także w szaty duchowne, a przeto trudniejszym do rozpoznania (zresztą nadal nie widać nikogo, kto by ich chciał identyfikować, by ostrzec nieświadomych)! Zdradzili oni w swym sercu Jezusa Chrystusa, obrócili się przeciwko Niemu, na swoim poziomie wykształcenia i świadomości muszą „wiedzieć, co czynią”, lecz czyżby sądzili, że można Boga pokonać i zniszczyć Jego Kościół na ziemi, któremu On sam przyobiecał przetrwanie do końca czasów? Jakiekolwiek by nie były ich motywy i wizje przyszłości, przyświeca im ten sam cel, jaki postawiła przed sobą cała masoneria, z tym, że sposoby jego realizacji mają własną specyfikę, swoisty kamuflaż pojęciowy i słowny. Zdążają oni mianowicie do tego, by zachowując (na razie) katolicką terminologię religijną i zewnętrzne struktury Kościoła, w sposób zasadniczy odmienić jego duszę, tożsamość i samoświadomość, zmienić, rozmydlić, rozmyć treść jego wiary, system wartości i normy moralne, doprowadzić do końca d r u g ą , zwycięską już R e f o r m a c j ę w jego łonie, to znaczy całkowicie go sprotestantyzować i zliberalizować, co się j u ż w pewnym stopniu dokonało. Gdyby jeszcze udało im się, do czego dążą, osłabić rolę i władzę papiestwa, Kościół już tylko z nazwy byłby katolicki. Jego wpływ na umysły i dusze, i tak malejący, spadłby do zera, proces zanikania autentycznej wiary katolickiej w świecie doszedłby do punktu krytycznego, wtedy nastąpiłaby masowa, już nieodwracalna apostazja milionów, a jakaś pozostała reszta quasi -katolików (z nazwy) zostałaby przez swoich „pasterzy” przygotowana do „ekumenicznego” rozpłynięcia się w masońskiej synkretycznej Religii Uniwersalnej, w jakimś „New Age”Czy do ruiny Kościoła naprawdę mogłoby dojść? Poszukajmy odpowiedzi u św. Mateusza (16,18, także 24,4-14 i 23-24), u św. Łukasza (18, 8) i w Apokalipsie. W każdym razie ta ocena i to odczytanie działań dywersji wewnątrzkościelnej, ponad wątpliwość związanej z masonerią, nie jest wytworem wyobraźni wziętym z powietrza. Są to nieodparte wnioski, które narzuca dziejąca się na naszych oczach rzeczywistość.  Nie tak dawno temu jeden ze znanych kardynałów, dobrze notowany w kręgach,  w przystępie szczerości tak się wypowiedział: „Kościół przyszłości widzę jako izolowane grupy i grupki świadków Jezusa w pluralistycznym społeczeństwie”. Eminencja jest światłym człowiekiem, więc wie, co mówi i co ma na myśli, wie też doskonale, że nawet samo przetrwanie, nie mówiąc już o spełnianiu uniwersalnej, Boskiej misji, takich „izolowanych grup i grupek” w umasowionym i nieprzyjaznym społeczeństwie, wcale nie tak „pluralistycznym”, jak sugeruje eminencja, na dłuższą metę nie jest w ogóle możliwe. Lecz kardynał św. Rzymskiego Kościoła wcale się nie wydawał przejęty ani zmartwiony zarysowaną przez siebie wizją upadku Kościoła. Być może była ona projekcją jego własnych pragnień? Pytamy ponownie: czy jednak te zamysły mogą stać się rzeczywistością? Owszem, mogą, w czasach Antychrysta. Czytając Apokalipsę św. Jana prędzej czy później ,a można by rzecz,że już wybija godzina do opamiętania świata,który zboczył z drogi prawdy.Należy się spodziewać to co można przeczytać np. na blogu Aisab    https://blogaisab.wordpress.com    „Orędzie Fatimskie 1917… ”